Temat: POWSTANIE WAWA '44 RECENZJA KSIAZKI
goldbaum napisał:

> Gość portalu: White Rower napisał(a):
>
> > Człowiek wzięty z ulicy jako zakładnik i publicznie wieszany czy
> > rozstrzeliwany też nie wiedział dlaczego.
>
> Zdumiewasz mnie rower. Czy na prawde tak trudno zrozmiec ta roznice? Nikt nie
> chce przeciez wartosciowac, porownywac i relatywizowac cierpienia jednostek!

Chciałbym, żeby tak było. Ale tak nie jest. Dowód na realtywizację i wartościowanie masz we wstępnym wpisie wątku. Polki, które były ofiarami eksperymentów medycznych w Auschwitz, nigdy nie otrzymały statusu Holocaust-survivor. Popraw mnie jeśli się mylę. Ta relatywizacja zaszła już tak daleko, że w wielu opracowaniach przedstawia się okupację w Polsce jako łagodny okres - cierpieli tylko Żydzi. A to, że ponad 3 miliony Polaków nie-Żydów zginęło podczas okupacji - to się nie liczy. Bo do ich nazwisk nie mozna dołączyć magicznego słowa - Holokaust.


> Chodzi o ten aspekt Holocaustu ktory czyni z niego jedyny i (miejmy nadzieje)
> niepowtarzalny dowod absolutnego zezwierzecenia ludzkosci.

Ze zezwierzęceniem - absolutnie zgoda. Ale to aspekt totalnej wojny prowadzonej przy takiej a nie innej wizji zadań ztechnicyzowanej cywilizacji.

>
> Idac twoim tokiem myslenia rownie dobrze mozna byloby postawic znak rownosci
> miedzy ludzmi zamordowanymi w Powstaniu Warszawskim a ofiarami wypadku
> samochodowego. Tam tez zdarzaja sie dramaty, gdy ginie np. cala rodzina lub
> rodzice przykuci do wozka inwalidzkiego musza zyc do konca zycia w poczuciu
> winy za smierc wlasnych dzieci. Bo tatuslubil "meski" styl jazdy.

Nie. Porównanie jest wadliwe. Mówiłem o ofiarach wojny. Nie o ofiarach jako takich.

>
> Zakladnicy zgarnieci w lapance mieli pecha! Mogli przezyc, gdyby ich nie bylo o
>
> okreslonej porze w okreslonym miejscu. Mieli przynajmniej wybor, szanse
> zminimalizowac ryzyko, podobnie jak w przypadku rodziny, ktora zginela w
> wypadku drogowym!
>
> Caly Polska rowniez miala wybor. Mogla podobnie jak Finlandia, Wegry albo
> Bulgaria stanac po stronie Hitlera i udawac, ze go wspiera. Polacy zdecydowali
> sie na cos innego i poniesli skutki swego wyboru.
>
> Zydzi nie mieli ZADNEGO wyboru.

Chcesz tak? To Ci powiem - również oni mieli wybór. Mogli nie wypuszczać najlepiej wojskowo przygotowanych i fizycznie najsprawniejszych ludzi w kolejnych alijach do Palestyny. Mogli nie dopuścić do wchodzenia znów najlepiej przygotowanych młodych ludzi w kolaborację z NKVD, żeby nie musieli potem uciekać z Sowietami. Gdyby ci ludzie pozostali na miejscu, nie udałoby się bez dużych nakładów sił przeprowadzić planów eksterminacji. Można je było zrealizować tak łatwo właśnie daltego, że całe społeczności żydowskie były w momencie wkroczenia Niemców całkowicie pozbawione elementu przywódczego. Gotowe do walki o przetrwanie jedynie przez okazanie postawy bezwzglednego posłuszeństwa.

Gineli calymi rodzinami jak bydlo w komorach
> gazowych lub rozstrzeliwani gdzies po lasach tylko i wylacznie za to, ze byli
> Zydami. Nikogo nie obchodzily ich poglady. Ich egzekucje nie byly odwetem za
> cos tam. Oni po prostu mieli zginac, WSZYSCY za najbardziej chyba absurdalne
> przewinienie: pochodzenie!

Goldbaum, nie musisz mi tego tłumaczyć.

Ale przecież równie absurdalne były oskarżenia całych klas społecznych przez reżim stalinowski, i ich eksterminacja. To już nie Holokaust? Jeśli nie - to dlaczego nie?

Tak to wyglÄ…da. Wcale nie najlepiej. Zobacz wiêcej postów



Temat: STREFA HUMORU
Kilka anegdot o matkach tego świata

Jest niedziela, trwa właśnie rodzinny obiad. Moja mama nagle ni z tego, ni z
owego pyta mnie:
- A twój chłopak jest dobry w łóżku?

Parę latek temu Matula moja dostała ode mnie telefon komórkowy. Pracowała wtedy
w takiej małej pralni na parterze bloku na Ursynowie. W pralni tej nie było
telefonu, a Matula ze względów bezpieczeństwa wolała mieć telefon przy sobie.
Telefon ten służył jej tylko do rozmów ze mną. Pewnego dnia oznajmiła mi, żebym
nie dzwonił do niej w czasie deszczu. Ja zajęty jakimiś sprawami tylko
przytaknąłem nie pytając "O so chozi?". Jednak parę godzin później musiałem do
niej zadzwonić, ale akurat padał deszcz. Przypomniała mi się wtedy jej prośba
oraz zrodziło pytanie o powód tej bezsensownej prośby. Pytanie na tyleż
nurtujące, że pamiętając by nie dzwonić w czasie deszczu, powlokłem się do owej
pralni by otrzymać odpowiedź. Zmokłem jak diabli, ale odpowiedź dostałem.
Okazało się, że na wyświetlaczu telefonu po naciśnięciu guziczka o zmiennej
funkcji określanej napisem na wyświetlaczu "Odbierz" pojawiał się napis "Wyjdź"
mający w domyśle znaczenie "Zakończ rozmowę". Matula wychodziła wtedy na
zewnątrz pralni, a tam nie było żadnego daszku i w przypadku deszczu mokła.

Działo się to pewnego pięknego dnia w czasie zakupów w supermarkecie. Stoję z
mamą przy jednej z kas i wykładam rzeczy z wózka. Mama w tym czasie zerknęła na
stojące zwykle obok kas stojaki ze słodyczami i innymi drobiazgami. Nagle
święcie przekonana ,że sięga po miętowe landrynki chwyciła niespodziewanie
opakowanie Durexów, położyła przy kasie i do mnie z następującym tekstem:
- O, tatuślubi te cukiereczki to mu weźmiemy!
W tym momencie zarówno ja jak i kasjerka troszkę dziwnie na nią spojrzeliśmy, a
ona biedulka zorientowała się dopiero wtedy, co tak naprawdę trzymała w ręku.
Momentalnie poczerwieniała, odłożyła "gumki" na miejsce, zapłaciła i bez słowa
wyszła ze sklepu, aż musiałem za nią gonić

Po trudach studiowania postanowiłem spędzić kilka wakacyjnych dni w rodzinnym
domu regenerując to i owo. Niestety dom nie był wyposażony w połączenie z
Internetem, co szybko zaczęło mi doskwierać, jako że będąc mieszkańcem akademika
zdążyłem się bardzo przyzwyczaić do podręczności tegoż wynalazku. Istotnym z
punktu widzenia kolejnych zdarzeń jest fakt, iż rodzice moi mieszkają w małej
miejscowości, gdzie dostęp do sieci nie należał w owym czasie do nazbyt popularnych.
Zapytałem brata czy jest tu gdzieś jakaś kawiarenka, gdzie można skorzystać z
netu, na co uzyskałem twierdzącą odpowiedź, iż jest taki wynalazek w pobliskiej
pizzerii.
Między mną i będącą świadkiem tej rozmowy moją mamą, która w kwestii Internetu
wykazywała wtedy daleko idącą nieufność, ocierającą się wręcz o ignorancję...
Wywiązał się wówczas taki dialog:
Mama: A po co Ci Internet?
Ja: Poczte chciałem sprawdzić.
M: A gdzie masz tÄ… pocztÄ™?
J: Na Wirtualnej Polsce.
M: (tonem zblazowanego fachowca) I myślisz, że tu będą mieli Wirtualną Polskę?

Jestem pracownikiem ARiMR (Agencja Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa)
gdzie m.in. rolnicy zgłaszają wszelkie zdarzenia związane ze zwierzętami np.
urodzenie, sprzedaż itp.
Każde zwierzątko ma nadany numer, który trzeba wpisać w odpowiednim formularzu i
oddać do okienka. Niestety wielu rolników nadal ma "alergię" na celulozę i
przychodzą z pustymi formularzami, żeby im wypełnić.
A było to tak:
Piękny dzień, sala pełna ludzi, kolejka. Podchodzi jegomość "zadbany inaczej",
lat ok. 35, kładzie prawie pusty formularz i mówi do koleżanki:
- Dziń dobry, chciołem zgłosić urodzenie cielaka.
- Dzień dobry. Proszę tutaj uzupełnić numer matki (krowy)
Po czym odwraca się do sali i na cały głos krzyczy w drugi koniec:
- MATKA !! TY TO MOSZ JAKIÅš NUMER? Zobacz wiêcej postów



Temat: AUSTRALIA POZDRAWIA sp13 na Jarach/Sloneczna
Witam Was serdecznie!
Gdy czytam o pracy na obczyźnie, od razu wracam myślami do moich wspomnień. W
latach 90- tych musiałem wziąć urlop bezpłatny, aby wyjechać do Niemiec.
Zmusiła nas do tego kroku konieczność zarobienia określonej sumki na zakup
mieszkania. Powiem Wam szczerze, iż nie była to łatwa decyzja...
Zostawić Anię samą z dzieckiem ( tym bardziej, że nasza starsza córka Oleńka
jest niepełnosprawna i wymaga dużo większej opieki i wysiłku ). Jednak
postanowiliśmy zaryzykować, złożyliśmy podpis na umowie zobowiązującej spłatę
rat na wymarzone mieszkanko, nie majÄ…c grosza przy duszy. Po latach,
wspominając ten krok, dochodzimy z Anią do wniosku, ze była w tym duża doza
szaleństwa! Po przjeżdzie do Niemiec rozpocząłem prawdziwą szkołę życia. W
Polsce to ja uczyłem innych ( jestem nauczycielem ), tu uczono mnie. Byłem
pewny, że po edukacji w tarnowskim liceum, w klasie z poszerzonym językiem
niemieckim, nie będę miał żadnych problemów językowych. Nic bardziej
błędnego... Teoria teorią, praktyka praktyką. Boże, ileż stresu przeżyłem, gdy
do mnie mówiono, a ja robiłem wielkie oczy, nic prawie nie rozumiejąc! Jednak
po jakimś czasie było coraz lepiej, muszę dodać, że pracowałem tylko z
Niemcami, więc nauka był bardziej wydajna. Dziś dzięki temu mogę bez problemu
porozumiewać się z przybyszami z niemieckich landów.Także Pawełku ucz się
języka, bo tylko na tym skorzystasz. Innym problemem było moje przygotowanie
fizyczne. Firma, w której pracowałem, zajmowała się handlem drzewa ( surowe
drzewo,panele ,podłogi, drzwi, płyty,listwy, ramy itp.) Czasami trzeba było się
zdrowo napocić, nadźwigać a kondycja moja była godna pożałowania. Po pierwszych
dniach chodziłem jak rewolwerowiec z filmu pt. " Pojedynek w słońcu". Cały
wszędzie (Ha!Ha!) odparzony. Znowu jednak dopisało mi szczęście. Moim majstrem
został stary , poczciwy Niemiec, który nauczył mnie wszystkiego ( techniki
pracy, języka ). Zaprzyjaźniliśmy się ogromnie, traktował mnie wręcz jak syna.
Myślę moi kochani, że za granicą trzeba mieć trochę szczęścia- Zenek i Paweł to
na pewno potwierdzą. Przeżyłem tez wiele ekscytujących przygód, choćby ucieczka
przed pracownikami Arbeitsamtu. Pracowałem na czarno, podobnie jak kilku innych
Turków. Ktoś życzliwy zgłosił todo urzędu i pewnego letniego poranka obstawiono
firmę i zaczęła się kontrola. Opuściłem firmę bocznym wyjściem, ale czekał tam
urzędnik przy zapalonym autku i to mnie uratowało! Wiecie, że w sytuacjach
stresujących człowiek czerpie ogromne siły nie wiadomo skąd. Ja rzuciłem się do
ucieczki, czułem się jak Ben Jonson na dopingu!!! Facet biegł za mną, ale nie
miał szans ( Polak potrafi-ha! Ha! ).Po drugie chłopina przypomniał sobie, że
zostawił autko z kluczykiem w stacyjce! Ja już byłem daleko. Niestety musiałem
wrócić do Polski, aby nie narażac szefa. Opłaciło się , gdy sprawa ucichła,
dostałem telefon od szefa, że mogę wracać. Okazało się pożniej, iż donos złożył
jakiś "życzliwy" Polak.Największym jednak problem była dla mnie tęsknota. 1200
km. od kochanej rodzinki, tylko kontakt telefoniczny przy moim prorodzinnym,
sentymentalntym charakterze, to było prawdziwe wyzwanie...Uff! Ale się
rozpisałem!Marzenie się spełniło, udało się nam wykupić mieszkanko i wszystko
skończyło się szczęśliwie. Dzisiaj jednak, gdybym miał okazję wyjechać do
Niemiec, zrezygnowałbym. Już nie ten wiek, aby coś znowu zaczynać. Jedno wiem,
że spróbuję wyjechać w sierpniu do Bydgoszczy, by wreszcie pokazać Ani, Oleńce
i Karolince miejsca mojego dzieciństwa ( dom na ulicy Księżycowej,
Trentowskiego i osiedle Bartodzieje z ul. Giżycką- tak, tak, tatuślubił
wędrówki!
Pozdrowienia dla wszystkich- Oli i Mirka w ojczyźnie i Zenka i Pawełka na
obczyźnie!!! Zobacz wiêcej postów



Temat: Twój autorytet - JP II
Jak JP2 nawracał po śmierci
Cud na miarÄ™ beatyfikacji:)

Tak było w 2005 roku:

Księży najbardziej cieszą nawrócenia. - Ludzie przychodzą do spowiedzi po
raz pierwszy od kilkunastu, a nawet kilkudziesięciu lat. To fascynujące! -
przyznają duchowni. Siła autorytetu Jana Pawła II skruszyła nawet zatwardziałych
grzeszników. Po jego śmierci bywalcy popularnej na Podhalu agencji towarzyskiej
Bahama zastali zamknięte drzwi. - Koniec z grzechem. Wewnętrzny głos powiedział
nam, że tak dÅ‚użej być nie może - mówi Jan G. “Gudbaj” z Poronina. Przydomek
“Gudbaj” odziedziczyÅ‚ po ojcu. - TatuÅ›lubiÅ‚ siÄ™ zabawić. A jak odchodziÅ‚ od
stoÅ‚u, to mówiÅ‚: “Gudbaj, chÅ‚opaki” - opowiada G. DecyzjÄ™ o zamkniÄ™ciu agencji
podjął razem z braćmi.
- Wreszcie będziemy mogli pójść do komunii, bo wcześniej ksiądz rozgrzeszenia
nie dawaÅ‚ - dodaje “Gudbaj”. Dziewczyny z agencji już wyjechaÅ‚y. - Dużo ich
byÅ‚o, ale powiedziaÅ‚em im: “Idźcie i nie grzeszcie”. I poszÅ‚y - mówi Józef G.
Teraz (”z pomocÄ… Bozi” - jak mówi) agencjÄ™ uda siÄ™ zamienić na porzÄ…dny
pensjonat i naprawić życie własne oraz bywalców.

A tak jest w 2008 roku:

Podejrzani to trzej bracia G. z BiaÅ‚ego Dunajaca. Jak podaje “Tygodnik
PodhalaÅ„ski” zostali oni zatrzymani przez antyterrorystów z Biura ds.
przestępczości zorganizowanej Prokuratury Krajowej w Krakowie. Na braciach ciążą
zarzuty handlu ludźmi.
Jak pisze “Tygodnik” Bracia G. byli znani z prowadzenia na granicy BiaÅ‚ego
Dunajca i Poronina salon masażu Gudbaj Bahama. Stali się sławni w Polsce po tym
jak tuż po śmierci Ojca Świętego ogłosili, że zamykają swój salon. To był
sposób, aby ukryć faktycznie prowadzone interesy.
“Tygodnik” opisuje jak wyglÄ…daÅ‚a dziaÅ‚alność braci G. Kupowali oni od sutenerów
kobiety sprowadzane zza wschodniej granicy, każdą za 500 dolarów, po czym
przekazywali dziewczyny do salonów masażu na terenie całej Polski a także na
Zachód. Niektóre godziły się na uprawianie prostytucji. W wielu przypadkach
kobiety były zmuszane do nierządu. Odbierano im paszporty, były poniżane,
niepokorne bito.

Linki:
www.oltarz.pl/forum/printview.php?t=162&start=0&sid=29696941bb71e3e281f5bebd7a32ab63
wiadomosci.onet.pl/2681,1748330,policja_zatrzymala_braci_handlujacych_kobietami,wydarzenie_lokalne.htmlZobacz wiêcej postów



Temat: Pogaduchy u Kaczuchy IV
Hej dziewczynki
sprawa wyjaśniona mężul przeprosił, ale okazało się że to jakieś moje
fanaberie były. Mówi że nie był zły ani nic takiego, że normalnie wstałi poszedl
do łazienki - jak to robi codziennie, zaspany i ledwo widzący na oczy, a że sie
nie odezwał - tego sam nie potrafił wyjaśnić dlaczego - zajmowałam się Julka i
nie chciał przeszkadzać. A przecież potem przyszedł się pożegnać przed wyjściem
do pracy! heh. No a ja w ogóle miałam wczoraj gorszy dzien chyba - ze
zmeczenia...bo płakac to mi się chciało o byle co. Nawet jak mnie już B
przeprosił to mi dalej łzy leciały a do tego ja sobie wymyśliłam kilka dni
temu, że bardzo bym chciała z Julką pojechać do mojej babci. Ona nie może
autobusami jeździć, bo ma problemy z blednikiem i gdyby teraz się "przywlokła"
do nas autobusem, mogłoby poskutkowac tym, że jej znowu ten błednik zacznie
fikac i do świat nie przejdzie i wtedy by nici były ze wspólnych świat. Jak
byłam w szpitalu to babcia dzwonila do mnie codziennie, jakas tam moja kuzynka
(siódma woda po kisielu) wydrukowała dla niej fotkę Julki z n-k, to babcia ją
sobie koło łóżka położyła i cały czas na nią patrzyla -wiecie - pierwsza
prawnuczka, co nie. I wiem, że BARDZO by chciała ją zobaczyć, no a do świąt to
jeszcze troche jest, a Julka rosnie jak na drożdżach. No więc ja wymyśliłam
sobie, ze może moglibysmy podjechać do babci (1,5h w jedną stronę) w
poniedziałek- długi weekend, a dzien taki, że ruchu pewnie by nie było - bo
największy będzie w piatek (czyli wczoraj) i we wtorek jak beda powroty. No ale
B cos tam marudził, ze praca, że może Julka jeszcze za mała, że cos tam. Nie
bardzo był na tak. A moja mama mi wczoraj powiedziała, że ostatnie kilka dni
babcia się źle czuła, przez 2 dni nie wychodzila z domu i prawie cały czas
leżala, bo jakieś zawroty głowy i ogólnie nie najlepiej się czuła. I że mamie
powiedziała cos takiego, że jak tak leżała to tak sobie myślała i się modliła
"żeby tylko teraz nie umrzeć, żeby jeszcze święta, zeby zobaczyc Julke i potem
już może umierać". No to wiecie jak to na mnie zadziałało. Nawet teraz jak to
pisze to mam łzy w oczach. Więc wczoraj się rozpłakałam ze chce jechac do babci
BARDZO chcę, a b znowu swoje że praca itp, no to mu powiedziałam co babcia
mówiła i on wtedy nic już nie powiedział, a po jakims czasie przyszedł do mnie i
powiedział, że ok, że możemy pojechać. No więc w poniedziałek pierwsza dłuższa
podróz naszej gwiazdeczki ile Wasze dzieci miały jak pierwszy raz je na
jakies wojaże braliście?
co do zakupów - to faktycznie wczoraj jakiś taki dzień był
B się wczoraj umówił, że znajomym, który dużo aut na firmę kupował w
Volkswagenie (czy jak to sie tam pisze) i generalnie ma tam wtyki i pojechalismy
sie zorientować w sytuacji i ponegocjować - w czym nam bardzo pomógł ten
znajomy. No i chyba kupujemy auto wiecie Julkę wzięliśmy ze sobą i dzielna
była bardzo - cały czas spała. A wracając pojechaliśmy do takiego dzieciecego
sklepu, bo w międzyczasie stwierdzilismy,że taka zabawa z fotelikiem i pasami
jest trochę męczaca i fajna by była taka baza na stałe do auta, że tylko klik i
fotelik siedzi. No i kupilismy ta bazę - kosztowała tyle co fotelik....ale tatus
lubi takie bajery...no to przy okazji pieluchy, jakieÅ› tam proszki dzidziusiowe
do prania itp - więc zakupy tez zaliczone a Jula obudzila się dopiero jak
przyszliśmy do domu...
Zobacz wiêcej postów



Temat: jednak jestem głupia! (długie)
generalnie - racja, jeśliby moje dziecko było zadowolone, trudno, niech sobie
siedzą cały dzień przed telewizorem i oglądają krwawe filmy akcji, takie co
tatuślubi, a mama skrzętnie przez ośmiolatkiem ukrywa.
ze spotkań z ojcem zadowolony. właśnie po ostatnim weekendzie narzekał! według
was być może dlatego, że uznał, że tego oczekiwałam... jasne, a płakał dlatego,
że inaczej nie umiał wyrazić swego konfliktu wewnętrznego między swą radością z
powdou weekendu z narzeczoną taty a swym poczuciem, że tą radością robi mi
przykrość!!
wcale nie lekceważę tego, że mój syn o ojcu nie mówi i nie mówi, że tęskni.
najgorsze w tym wszysktim jest to, że paradoksalnie właśnie gdybym uczucia mego
dziecka kompletnie ignorowała, moje życie było znacznie prostsze. jeździłby z
tatą na ferie i wakacje, spędzałby z nim weekendy, miałabym czas dla siebie i
czyste sumienie, ze przeciez nic tak chłopcu dobrze nie zrobi jak kontakt z
ojcem. a na narzekania "u taty jest zimno" mówiłabym zdroworozsądkowo "musisz
się synku hartować", "u taty jest brudno" - "trochę bakterii ci nie zaszkodzi,
a poza tym, jak ci brudno, to posprzątaj", "znowu bolał mnie brzuch, bo na
śniadanie była jajecznica na boczku" - "nie rozczulaj się nad sobą synu,
tysiące ludzi uwielbia boczek", "znów się nudziłem, bo byliśmy u tych
znajomych, gdzie nie ma co robić, a tata gadał i gadał" - "synu nie narzekaj,
inteligenty człowiek nigdy się nie nudzi". To by było zdrowe podejście - to ich
sprawy, między ojcem i synem, prawda, burza? nie ma to jak asertywność.

dziecko nie jeździ już z narzeczonymi taty na wakacje nie dlatego, że "jemu by
się mogło nie spodobać", tylko dlatego, że tata przy nowych narzeczonych
dostaje szmergla "ja samoiec" i a. pomiata dzieckiem popisujÄ…c siÄ™, jak to on
świetnie dziecko wymusztrował (w jego pojęciu wychował), że chodzi jak w
zegareczku; b. naraża zdrowie dziecka popisując się, jaki to on i jego syn są
dzielni/wysportowani/zahartowani (już kiedyś o tym pisałam); c. poświęca
dziecku tak mało czasu jak to tylko możliwe, by mieć czas dla siebie i
narzeczonej (tak, ja też czasem swoje dziecko gonię, by sobie poszedł i dał mi
od siebie odpocząć. ale ja go mam na co dzień)

problem z rozmowami z ojcem polega na tym, że ojciec należy do milczków. a na
pewno nie jest to typ, który gada o problemach. a on to typ, który po prostu
nie odpowiada. co z tego, że ja mu powiem "mały był
zawiedziony/rozczarowany/zły/było mu bardzo przykro", skoro po drugiej stronie
słuchawki zalegnie cisza. (i nie jest to też tak, że nic nie powie, ale
następnym razem tak samo się nie zachowa, o nie).

i, wybaczcie, ale jak sie wczytuję w wasze słowa, to wychodzi na to, że to ja
jestem nie w porządku "maglując" swojego eks (wcale nie magluję, między
spytaniem a maglowaniem jest jeszcze morze możliwości), próbując go
kontrolować, wychowywać itp. A bardzo gładko wam umknęło to, że on urządził
dziecku weekend ze swoją narzeczoną po tym, jak nie kontaktował się wcześniej z
dzieckiem przez okrągłe pół roku. wyszło na to, że ja go do tego kontaktu cudem
zmusiłam (moja wina, przyznaję, nie powinnam była dzwonić), a on ten przymus
kontaktu scedował na narzeczoną...
nie chodzi mi tu o chór potępienia dla mojego eks, jak on taki podły mógł przez
pół roku dziecko olewać!! ale wydaje mi się, że ja na potępienie też sobie nie
zasÅ‚użyÅ‚am... Zobacz wiêcej postów



Temat: corka...
corka...
Wciąż trzeba walczyć. Walczyć o łaskę. O spojrzenie. Jest się nieistotnym
rupieciem zagracajÄ…cym ojcowski dom. Ojciec jest wysoki i chudy. Ojciec
karcąco spogląda spod okularów, pod jego wzrokiem karleje się do lilipucich
rozmiarów. Patrzy się na niego z miłością. Wsuwa się swoją małą dziewczęcą
rączkę w jego silną, szorstką dłoń. Wtedy ta dłoń ucieka a z nieba spada
gromiące spojrzenie. Ojcu nie wolno przeszkadzać. Ojciec podskórnie przetacza
niechęć, jego zimny głos panoszy się po domu rozpętując burzę. On jest kimś.
Nie ma czasu dla małych nieistotnych dziewczynek. Ciemnowłosa pannica jest
jego córką, lecz co z tego? To nie nakłada na niego żadnych obowiązków. Nie
musi jej kochać, ona ma jeszcze matkę. Każdy ma jakąś matkę i jakiegoś ojca,
nikt nie powinien nadmiernie przejmować się tym faktem. Więc tęskni się za
jego miłością. Z pokoju na pięterku wzdycha się do niego. Z pokoju na
pięterku obserwuje się go, jego utajone życie. Chciałoby się usiąść mu na
kolanach i opowiedzieć, co było dziś w szkole. Że wcale nie jest łatwo, choć
ma się ledwie jedenaście lat i świat powinien wydawać się mniej skomplikowany
niż będzie to później. Chciałoby się ojcu powiedzieć o tym kudłatym kundlu na
łańcuchu, tuż przy szkole, kundlu imieniem Reks (jak inaczej można nazwać
kundla???), do którego podchodzi się z ufnością i miłością i kundel z
nawiązką te uczucia oddaje. Do kundla można się przytulić i pocałować go w
ucho. Chciałoby się mieć takiego kundla w domu, ale matka surowo wzbrania, bo
to kłopot. Może gdyby tatuś się wstawił. Ale tatuś, kochany tatuś, nawet nie
wie, że obok szkoły jego dziecka jest jakiś kundel, bo nigdy nie ma czasu ani
ochoty porozmawiać z dzieckiem. Ma przecież dwóch synów. Nigdy nie chciał
córki. Głupia fanaberia żony sprowadziła dzieciaka na ziemię. A teraz i żona
zdaje się nie mieć cierpliwości do tego wyskrobka. On, ojciec, zawsze chciał
mieć synów. I to mu wystarczy.
Ach, chciałoby się zasłużyć na tatusiną miłość. Robi się wszystko i jest się
istotką ludzką, lecz ciągle czuje się wewnątrz, o tu, pod mostkiem, że to za
mało. Żyje się z boku, właściwie na górze, na pięterku i wciąż się wierzy, że
któregoś dnia tatuś sam z siebie, nie zwabiony problemem technicznym, zajrzy
tu i zostanie chwilę. Usiądzie na krzesełku i porozmawia z córką, ma ją
przecież jedną. Ale tatuś wiecznie zajęty przeglądaniem gazet. Bo przecież
wraca z roboty. Chce mu się żreć a nie z dzieciakiem gadać. Na co mu te
dziecięce głupoty. Co jego to obchodzi? I co z tego, że chciałoby się do
tatusia przytulić. Tatuś nie przytula. Mamusia też nie. Żelazna zasada tego
domu. Nie rozpieszczać, nie trwonić energii na marne. Jeszcze się w życiu
naprzytulają, naściskają i nacałują na imieninach u ciotki Zochy albo w
kościele. Sterylna atmosfera rodzinnego domku z ogródkiem.
Piękny, wiosenny dzień. Dziewczątko pląsa po ogrodzie. Sukienka w kwiaty,
włosy gładko upięte. Ptaszeńki przysiadają na gałązkach. Wystawny obiad, bo w
rodzinie huczna impreza, ba, jest co świętować. Się żeni. Najstarszy syn się
żeni. Zaraz przydrepce za nim ta jego dziunia, którą wszyscy w rodzinie lubią
i szanują. A już najbardziej tatuś. Wcale nie przeszkadza mu, że jej ledwie
osiemnasta wiosna stuknęła a po brzusznym zaokrągleniu należałoby się
spodziewać najgorszego. Tatuślubi przyszłą synową. Przyjemna dziewczyna. I
oto nadchodzÄ…. Brat pierwszy, za nim panienka. Nina patrzy. WirujÄ… jej w
oczach, bo punkt obserwacyjny obrała na huśtawce. Joaśka, rzeczona
narzeczona, zalotnie drobi małymi kroczkami, włos rozwiany, oczy podmalowane,
sukienka jak sukienka. Ma miły, ćwierkający głos. Istna ptaszyna. Wypisz,
wymaluj. Siada przy stole, tuż obok tatusia, który zaprasza ją ojcowskim
gestem. Rozmawiają sobie, śmieją się. Przyjemnie czas spędzić postanowili.
Nie-tatuś szepce swojej nie-córce coś na ucho. Wstają nagle od stołu i idą ku
wielkiej rozłożystej czereśni, nieopodal której huśta się Nina. Posyła
tatusiowi uśmiech. Tatuś przechodzi obojętnie. Tam, pod tym rozłożystym
drzewem, stają sobie z Joasią i tatuś nie-tatuś garściami podaje córce-
niecórce dorodne, słodkie czereśnie, które zrywa wprost z drzewka. Dobiera te
owoce starannie, aby sprawić córce-niecórce maksimum radości. Córka-córka,
niedojrzały owoc jego dojrzałego ojcostwa, spogląda z boku. Dla niej tatuś-
tatuś nie ma chwilowo czasu. Jest bardzo przejęty odpowiedniego daniem rzeczy
słowa. Cieszymy się, że dołączysz do naszej rodziny. Nasz dom jest i twoim
domem. Czuj się jak u siebie. Jesteś mi bliska jak własna córka. Te słowa
trochę Ninę niepokoją. Nie rozumie ich, lecz przeczuwa. Zrywa się z huśtawki
i ucieka na pięterko. Tam może płakać i nikt nie powie, że jest mięczakiem.
Zobacz wiêcej postów



Strona 2 z 2 • Znale¼li¶my 108 postów • 1, 2



 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

   
 
  co lubiÄ… tatusiowie
Ogl±dasz odpowiedzi wyszukane dla has³a: co lubiÄ… tatusiowie